Równościowy poradnik językowy

Akurat czytam frapujący dokument: „Język równościowy”, przygotowany przez Stowarzyszenie Amnesty International. Owo pożyteczne dzieło powstało dzięki Funduszom Norweskim, rozdysponowywanym w Polsce przez Fundację Batorego – wiadomo, George Soros i wszystko co zagraża katolicyzmowi. Warte jest ono mimo wszystko uwagi, zwłaszcza dla społeczności, jak one się nazywają? olewackich? z Lewickich? Nie, jakoś inaczej, ale dajmy spokój z nazwami.

Według podręcznika słowo „Murzyn” nie jest w języku do niczego potrzebne. Wstępnie sugerowane jest użycie w zamian „Afrykanin” lub „Afrykanka” (przypomniało mi się od razu, że wczoraj odpoczywałem na amerykance) i zastanawiam się, czy Murzyna z osiedla nazywać Afrykaninem. Ale jaki on Afrykanin jak z Wygody. Mieszka na Wygodzie, spaceruje na Wygodzie, ma kawalerkę na pierwszym piętrze, garaż, kto wie czy na świat nie przyszedł w Białymstoku. A Murzyn!

Ostatecznie drugi Murzyn zacytowany w publikacji podkręca śrubę i stawia sprawę kategorycznie. Jest święcie przekonany, że nie ma takiej potrzeby, żeby owo problematyczne słowo istniało. Po prostu używać należy „Kongijczyk, Sudańczyk, ewentualnie Afrykanin”. A jak nie znasz narodowości lub masz wątpliwość, to lepiej przemilczeć całe zdanie, niż cokolwiek mówić. Po co mówić? Co takiego ktokolwiek mógłby chcieć powiedzieć KONIECZNEGO, żeby nie móc się powstrzymać? No nic. Na pierwszy rzut oka. Tylko co, jak kobietkę napadnie czarnoskóry i będzie składała na policji zeznania? „To był taki z gęby bardziej Sierra Leończyk, może Gwinejczyk Równikowy. To on wyrwał mi torebkę i wywalił kebaba na chodnik”?

Pośród zasad wysławiania jest też taka, żeby nie używać złych słów „obcokrajowiec” oraz „cudzoziemiec” i zastępować bardziej przyjaznym „migrant”. Piszę o tym z szeroko otwartymi oczami. Wydawało mi się, że jeśli jakieś negatywne smrodki przykleiły się do któregokolwiek z tych słów – żadnego nie uznaję za gorsze lub lepsze, mają zresztą różne znaczenia – będzie nim właśnie „migrant”.

Większość opracowania ma sens, ale część jest pokraczna. Tłumaczenie utrudnień językowych jest czasem tak pokrętne, że nie wiem, czy nie pisali ich Świadkowie Jehowy, którzy mają doświadczenie w ultra-racjonalizowaniu i dowodzeniu czegokolwiek, co im przyjdzie do głowy. Na pewno autor, redagując załączony fragment – który przecież jest tylko urywkiem bardziej pracochłonnego wywodu – musiał mieć od potwornego namysłu i wczuwania w ekstremalne naciąganie argumentacji tak spiętą skórę na twarzy, że mało co widział, bo warkoczyki przesuwały się nad oczy.

Mam mieszane uczucia. Przyzwyczajenie skłania do swobodnego wyrażania myśli, ale „Język równościowy” może mieć rację. Po tym, gdy nazwałem połowicę „Rozczochrańcem” zostałem zbesztany i pogrożony palcem, że posługuję się nieakceptowalnym językiem, gdyż powiedziałem o jedno słowo za wiele, a w ogóle nie użyłem „królewny”. Na koniec zatem zostawiam pouczenie i osobisty wkład w słuszną sprawę – pamiętajcie panowie, “królewna” jest słowem, które daje kobietom poczucie równego traktowania.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close