Drogą ku nowoczesności

Piątek

Zaczynam podróż i podziwiam postęp na kolei. W telewizorkach w wagonie zwroty „niepełnosprawni” zostały w stu procentach przetłumaczone na „z niepełnosprawnością” i wyświetlane są co i rusz. Slajdy anonsują jakieś wystawy związane z Powstaniem Styczniowym, w których upamiętnione będą: powstanie jako takie, Romuald Traugutt oraz oczywiście kobiety (opiekunki rannych, krawcowe, kumoszki życzliwie obserwujące przemarsze polskich oddziałów).

Dowiaduję się, że każdy znajdzie osobisty ślad węglowy podróży wydrukowany na bilecie, żeby podsycać wyrzuty sumienia, ale kolej ma w planie nie produkować dwutlenku węgla w ogóle. Nie rozumiem jak, skoro nawet energetyka słoneczna jest emisyjna, ale co ja tam wiem?

Jest postęp. Wróżę optymistycznie, że cały weekend zapowiada się pod znakiem nowoczesności.

Docieram na miejsce. W recepcji hotelu czuję się zgrzany i rozpinam co raz jakiś zamek (jeden zostawiam zasunięty). Tłumaczę sobie, że pewnie klimat w regionie inny, a ja za bardzo przywykłem do chłodu.

Chyba jednak nie. W pokoju krótki rękawek nie daje ulgi. Gałka kaloryfera jest elektroniczna, zaopatrzona w nalepkę informacyjną hotelu, że jak ktoś zepsuje, to będzie płacił 500 zł. Na ekranie naściennego regulatora nic nie ma. Działa, wyświetla jakieś napisy, ale nie pozwala zmienić grzania.

Otwieram okno. Wietrzę pokój przez kilka godzin, w tym kilka minut ze skrzydłem rozwartym na oścież. Przed snem smartfon pokazuje 29 stopni.

Sobota

Facet w recepcji zwala wszystko na Tauron. Jak wyłączają i włączają prąd, to sterowniki głupieją. Pociesza, że zmniejszyli ustawienia temperatury na kotle.

Przez całą sobotę, noc i niedzielny poranek okno jest otwarte. Wyjeżdżam, zostawiając pokój z gorączką zbitą do 25 stopni.

Kupiłem bilety na pociąg. Trwało to 50 minut. Raz, że w najlepszych połączeniach nie było wolnych miejsc, a system nie pozwala jechać na stojąco. Dwa, PKP doszło do wniosku, że chce, żebym logował się inaczej niż dotychczas. Wszystkie dane muszę potwierdzać po kilka razy, system cofa klienta do punktu startu, wysyła maile z żądaniem klikania linków i tak w kółko.

Ostatecznie wyprosiłem PKP Intercity, że pojadę do Warszawy Gdańskiej i mam pół godziny, żeby przemieścić się na Centralną. Gites! Do zrobienia.

Nie mam drukarki, a kupowałem przez komputer, więc robię fotki biletom.

Niedziela – pociąg pierwszy

Konduktor tłumaczy, że nie mogę okazywać do kontroli zdjęcia biletu, bo ktoś może się przyczepić. – Wiem – myślę w duchu – właśnie to robisz.

Niedziela – pociąg drugi

Zatrzymujemy się 50 kilometrów od Warszawy i stoimy. Po kwadransie w radiowęźle słychać wyjaśnienie „próbujemy zrestartować lokomotywę”. Próbują kilka razy. Dziwne, że nie zadziałało – sposób jest sprawdzony.

Obserwuję towarzyszy podróży i notuję, że w przedziale zebrały się nacje o zasadniczo różnym temperamencie. Włoch nadaje przez telefon na pełny regulator. Polskie małżeństwo rozmawia półgłosem, ale jak pociąg stoi i nie hałasuje, to szeptem. Koreańska para najpierw pisze wiadomości w Messengerze. Po jakimś czasie nabiera odwagi i zaczyna poruszać ustami oraz czytać z ruchu warg.

Dostajemy komunikat, że obok będzie przejeżdżał pociąg do Warszawy Zachodniej. Zatrzyma się w polu i zabierze chętnych. Po pierwszym komunikacie następuje seria ogłoszeń, żeby włazić z powrotem do wagonów i nie czekać na torach.

Podjeżdża skład, który – założę się – nie miał wolnych miejsc i nie można było kupić nań biletu. Wchodzimy wszyscy. Dowiaduję się, na jakiej wysokości są tak naprawdę drzwi w pociągu. Koreanka na szczęście ma spódnicę z guzikami od góry do dołu i może kilka rozpiąć, żeby zarzucić nogę na stopień.

Niedziela – pociąg trzeci

Na Zachodniej mam godzinę, więc szwendam się. Idę zobaczyć, co słychać na dworcu autobusowym. Tamże podchodzi chłopaczek i wita się: „Polska czy Ukraina?”. – Polska – odpowiadam zaskoczony. – Dziękujemy, że tak pomagacie Ukrainie. To prezent – i wyciąga jakieś perfumy z napisem “Paris”. Grzecznie odmawiam i śledzę jegomościa przez chwilę, ale wychodzi z budynku i znika mi z oczu. Zastanawiam się, na czym polega szwindel, ale szybko karcę się w duchu. Jak to o mnie świadczy, że bez dowodów podejrzewam obcego człowieka, że chciał mnie w jakiś sposób oszwabić! Oj, Grzesiek, nieładnie. To na pewno nie był nikt zły, tylko zwykły czubek.

W automacie kupuję bilet na pociąg do Białegostoku. Automat ostrzega, że nie ma wolnych miejsc, ale forsę bierze i blankiecik drukuje. Z głośników na peronie kurs zapowiadany jest jako „objęty rezerwacją miejsc”.

Na szczęście obywa się bez incydentów. Może ze strachu. Konduktor nie dałby rady wygnać wszystkich bez miejscówki.

Zajmuję komfortowy kącik koło stelaży na walizki.

Niedziela – znowu w Białymstoku

Wpadam do domu, szybka zmiana spodni i na 19.30 do kościoła. Usłużny cień od latarni podpowiada w połowie drogi, że nie zapiąłem w pośpiechu paska. Dziękuję ci latarnio.

Z rozrzewnieniem piszę powyższy pamiętnik. Ech, dawno nie miałem równie fajnego weekendu!

(Grzegorz Żochowski)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close