Honorowy obywatel z 57% honorowego obywatelstwa

Rozdźwięk między treścią a formą bywa czasem komiczny. W jednej z białostockich parafii doświadczałem kiedyś owego zderzenia. Organista cierpliwie, co tydzień, uczył parafian pieśni, a ci ją z powagą powtarzali. Z powagą, bo przecież kościół, msza, pobożne słowa. Doniosły ton można było zachować, pod warunkiem niezastanawiania się nad tekstem. Zwrotki trąciły nonsensem i kiedy ich słuchałem, wewnętrznie mdlałem z zażenowania lub pękałem ze śmiechu. Na zmianę.

Podobne odczucia towarzyszyły mi w podczas oglądania relacji z nadania tytułu honorowego obywatelstwa prof. Marianowi Szamatowiczowi, człowiekowi, który pierwszy w Polsce przeprowadził zapłodnienie in vitro. Odbyło się to na specjalnej sesji rady miasta (nie zapłodnienie, nadanie tytułu), zorganizowanej w Pałacu Branickich. Za nadaniem tytułu głosowało wcześniej 16 radnych z 28 (57%).

Wypunktujmy repertuar muzyczny wydarzenia. Przewodniczący na początku poprosił wszystkich o powstanie, a chór o odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego. Następne z magnetofonu puszczono, już na siedząco, „fanfarę miejską”. Nie wiem, czy pisać to dużymi, czy małymi literami, bo nie słyszałem dotychczas, że w Białymstoku funkcjonuje coś takiego jak fanfara miejska. Kojarzy mi się to ze szkołą podstawową. Jak ktoś z kimś się pobił, to miał później fanfarę pod okiem. W każdym razie brzmienie z playbacku było równie doniosłe i doskonałe, jak gdyby komuś zamiast fanfary zadzwonił niewyciszony telefon.

Następnie odśpiewane zostało Gaude Mater Polonia. Trochę pasuje, bo chwali w pierwszej zwrotce Polskę i jej zacnych mężów. Od trzeciej linijki także Boga Najwyższego. Przypomnijmy, że pana profesora uhonorowano za poczynania stojące w radykalnej kontrze wobec nauki Kościoła, zaś Gaude Mater w treści jest utworem religijnym.

Po drwiącym „amen” w Gaude Mater i paru przemowach zaprezentowano jazzowy hit „What a Wonderful World”. Nieodmiennie języki obce bardzo dowartościowują polską szlachtę. Aktualnie wypada słuchać angielskiego, a że urzędnicy nie znaleźli żadnej fajnej piosenki o Polakach ani o sztucznym zapłodnieniu w języku Szekspira, to wybrano tkliwy kawałek do tańczenia na wolno. Straszna lipa, bo nikt nie ruszył na parkiet.

Na koniec, znów na baczność, „Oda do Radości”, czyli hymn UE. Co łączy utwór z naukowcem i świętem? Pytam retorycznie, bo przecież nie chodziło o sensowne powiązania, tylko o nadanie sygnału wiernopoddaństwa.

Między utworami Tadeusz Truskolaski podjął się wygłoszenia laudacji na cześć nowego honorowego mieszkańca. Ze zdumieniem zanotowałem, że zaczął od „w krótkiej wypowiedzi wymienienie wszystkich zasług pana profesora nie jest możliwe, ponadto my wszyscy tu obecni dobrze je znamy” i właściwie na tym skończył.

Zatkało mnie, bo nie znam tych zasług. Podobne słowa odczytuję zawsze podejrzliwie jako sygnał, że orator nie ma nic do powiedzenia. Analiza przemowy prezydenta nie wytrąciła mnie ani słowem z przekonania, że pan profesor jest człowiekiem jednego dokonania i nikt nie ma bladego pojęcia, za co można by go jeszcze pochwalić, więc było ględzenie wciąż o tym samym.

Z przykrością muszę przy okazji przeprosić Podlasie za naszego włodarza i rubaszny żart, nawiązujący do przeprowadzki profesora ze Sztabina do Białegostoku, że najlepsze co można kupić poza Białymstokiem, to bilet do stolicy regionu. Czasem jak coś pieprzenie, to nie wiadomo, gdzie się schować.

(Grzegorz Żochowski, fot. kadr z relacji UM w Białymstoku)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close