Czy gorliwi katolicy naprawdę rzadziej się rozwodzą?

Znacie słabe wizualnie i merytorycznie bilbordy, które stoją w całym kraju co kilkadziesiąt metrów, kosztują krocie i nic nie dają? Te z „gdzie są TE dzieci?”, „misja mężczyzny: dać świadectwo”, „jesteśmy piękni twoim pięknem PANIE”, czy podobnymi hasłami? Dotychczasowe afisze manifestują w niejasny sposób poglądy autorów. Z racji zaawansowanej mglistości przekazu domyślamy się jedynie, o co im chodzi.

Napisałem do drukującej spam fundacji, bo nie dam rady spokojnie patrzeć, jak wywalają olbrzymie sumy wyłącznie na psujstwo przestrzeni publicznej. Proponowałem, żeby zainwestowali w sztukę i przez to rozsądniej marnowali środki. Zarzuciłem, że nie podejmują w ogóle dyskusji ani próby przekonania kogokolwiek, czyli ogłoszenia nie są kierowane do myślącego odbiorcy.

Niespodziewanie dostałem odpowiedź. Dowiedziałem się, że Fundacja prowadzi szerszą działalność. Buduje przyzakładowy żłobek, dom dla dzieci niepełnosprawnych, pomaga ludziom w leczeniu, tworzy kaplice wieczystej adoracji i chwali się jeszcze kilkoma inicjatywami. W sprawie reklam pozostanie nieugięta, bo „bardzo dużo ludzi dziękuje nam za nasze billboardy”. A do sztuki się nie dołożą, bo nie jest to zgodne z ich statutem.

Rozwodzi się jedna para na tysiąc, jeśli wspólnie się modlą

Tydzień później przy drogach stanął nowy wypust reklamowy z Kornic: teksty mówiące, że warto być religijnym, bo zmniejsza to ryzyko rozwodu. Rzucająca na kolana puenta dowodziła, że małżonkowie modlący się razem i chodzący do kościoła rozwodzą się w jednym przypadku na tysiąc. W porównaniu z przeciętną, która miała wynosić 50%, osiągnięcie jest imponujące. Kiedy jednak doczytałem do końca, w głowie zapaliły mi się wszystkie czerwone lampki, włącznie z przepalonymi.

Najpierw dlatego, że (załóżmy, że podane dane są prawdziwe) nie można na ich podstawie nic wywnioskować. Jeżeli między wypunktowanymi wartościami statystycznymi jest korelacja, mamy do czynienia z jednym z przypadków: 1. rozwody spadają z powodu wiary lub boskiego wsparcia, 2. uparte trwanie w małżeństwie powoduje w jakiś sposób wzrost religijności, 3. istnieje zewnętrzny czynnik sprawczy obu zjawisk lub 4. koincydencja jest przypadkowa. Nie da się nic udowodnić bez obalenia trzech tez.

Weźmy na przykład egoizm. Ludzie zapatrzeni w siebie są mniej skorzy do poświęcenia na rzecz rodziny (stąd rozwody) i nienawidzą wyrzeczeń (dlatego nie po drodze im z wiarą). Zatem przyczyną ciekawych wyników może być wpływ egoizmu, a wytłumaczeń da się zapewne zaproponować znacznie więcej.

Niezaprzeczalnie kusząca wydaje się niemo wyrażona hipoteza, że pobożność chroni przed małżeńską nienawiścią. Jeśli tak jest, nic w tym dziwnego. W końcu chrześcijaństwo polega na cierpliwości, przebaczaniu, wierności, ofierze i nie szukaniu w pierwszej kolejności swoich korzyści.

2% rozwodów wśród zaangażowanych chrześcijan?

Niestety następna wątpliwość to wyłuskane dane liczbowe. Nie chce mi się wydawać pieniędzy na książkę Shaunti Feldhahn, z której zakładam, że pochodzą liczby, ale wygrzebałem statystykę robioną przez tą samą sondażownię, która przeprowadzała badania dla autorki publikacji. Okazuje się, że w 2008 odsetek ludzi po rozwodach wynosił 26% dla katolików, 22% wśród ewangelików, 37% u lewaków i 38% pośród wyznawców religii niechrześcijańskich.

Odnaleziona w sieci tabelka, powstała na zlecenie wspomnianej pani, zawiera z kolei następujące wyniki. Rozwodników wśród cotygodniowych bywalców świątyń ma być 25% u ewangelików i 22% u katolików.

Mogę więc stwierdzić, że trend jest spójny z przekazem kontrowersyjnych bilbordów, aczkolwiek nie sposób dokładnie domacać się, co jest przyczyną, a co skutkiem i jak to działa.

(Grzegorz Żochowski)

Źródła:

Barna, New Marriage and Divorce Statistics Released

Shaunti Feldhahn, The Good News About Marriage

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close