No to se zakończyłem przygodę z BiKeRem

Było mokro na ulicy. Nie padało, ale miejski sprzęt rowerowy ma w większości piankowe siodełka, które chłoną wodę i uwalniają ją jeszcze parę dni później. Kto chce przypomnieć wakacje, ach! kajaki w Rajgrodzie, powinien wygospodarować spokojną godzinkę, lekko przymknąć oczy i niespiesznie przejechać się bicyklem z logiem BKM. Organizm obie przyjemności odczuwał będzie tak samo.

Gnałem zdyszany, żeby zmieścić się w pierwszym progu czasowym i spróbować nie zapłacić złotówki. Nie wiem, czy wyczyn się udał, bo po zajechaniu na miejsce docelowe nie przełączyłem specjalistycznej blokadki i poszedłem do domu.

Trzeba zaznaczyć, że wajcha, którą przesuwa się na koniec jazdy, jest jednym z bardziej problematycznych elementów BiKeRów. Czasami dłuższą chwilę (nawet parę minut) trwają próby zmuszenia jej do pozostawania w pożądanej pozycji, gdyż nie zawsze chce w niej być i uparcie wraca w stan „ha, ha, a wcale, że nie; wciąż mnie wypożyczasz”. Tym razem jednak wina była moja, bo zapomniałem.

W domu telefon ostro mnie skarcił, żebym nie był bydlakiem i oddał rower. W te pędy wykręcam numer infolinii. Oczywiście nie mogę połączyć się od razu, bo żądają wpisania jakiegoś archaicznego PIN-u. Z doświadczenia wiem, że trzeba przeczekać kilkukrotne prośby i dopiero wtedy można porozmawiać z człowiekiem.

Przeczekuję, przeczekuję, przeczekuję, wybieram jedynkę.

– Chciałem zgłosić zakończenie jazdy i nie zabezpieczony rower.

– Nie da się z tym nic zrobić (wiadomo kto zamawiał usługę – białostocki magistrat. Czuć rękę mistrza. Przypomnijmy, że ze 3 lata temu dało się w ten sposób zwrócić rower). Trzeba czekać, aż ktoś wypożyczy.

Słota, noc, jesień na karku, kto teraz wybierze się na przejażdżkę? Nic to, macham ręką. Jak poucza staropolskie przysłowie „kto nie ma w głowie, ten ma w nosie”.

Następnego dnia rano maszeruję na stację, a tam… nie ma roweru. Znikł. Starannie odczytuję symbole na ramach – nie ma. Zaglądam na wszelki wypadek z drugiej strony – wciąż nie ma. W desperacji uważnie sprawdzam liczby na dziecięcych rowerkach i tandemach, bo może nie zauważyłem, że jechałem bardziej skulony niż zawsze albo rozłożony jak na leżaku. Nic z tego. Pytam ludzi, czy nie widzieli. Przyspieszają kroku i patrzą podejrzliwie. Przybijam do drzew ogłoszenia ze zdjęciem i obietnicą nagrody. Bez rezultatu.

Roweru nie ma. Pewnie używają go inni albo zabrał facet do busa Nextbike i chichoce gdzieś schowany za sklepem i wygląda czasami zza rogu, czy nie idę. Nie przeszkadza to systemowi liczyć czasu wypożyczenia przez następną dobę i kręcić coraz szybciej licznikiem zadłużenia.

Konto zostało zablokowane, a że nie mam zamiaru płacić ani grosza, więc jestem uprawniony do podsumowania sezonu. Odpadające plastikowe reklamy znad tylnych kół, mokre siodełka, niepraktyczny koszyk, wykluczenie z usługi ludzi bez smartfonów, nieużyteczna, zabarykadowana infolinia i pomniejsze usterki są stałym elementem krajobrazu rowerowego Białegostoku.

Da się zauważyć, że rowerzystów jest coraz więcej, ale kupują swoje pojazdy. Mądrze.

Dopisek kilka dni później: reklamacja została uwzględniona, więc może feralny przejazd nie był całkiem ostatni.

(Grzegorz Żochowski)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close