Miałem przyjemność rozmawiać z dyrektorem Białostockiej Komunikacji Miejskiej przy okazji próby wprowadzenia biletów samoodnawiających (czyli ustanawiania przez pasażerów polecenia zapłaty). Wspomniałem wówczas, że na początku, kiedy do autobusów trafiły elektroniczne kasowniki z kolorowymi wyświetlaczami, w pierwszym roku pewnie przynajmniej ćwierć wszystkich musiała być wymieniona lub naprawiona, a może i więcej, tak się na potęgę psuły. Najgorsza dla nich była pierwsza zima. Reakcja dyrektora na przypomnienie przykrej plagi charakteryzowała się wyraźną nutą zaangażowania i troski.
– Co?
Zaraz też zaznaczyłem, że autobusowe wyświetlacze, te nad kierowcą są, nie powiem, dobre! Rzadko widuje się, żeby coś im dolegało. Zdarza się, ale nie ma mowy o regule. Tyle już lat, a one trzymają się, jakby wyjechały prosto z fabryki kineskopów komunikacyjnych. Trzeba producenta pochwalić.
Co innego boczne. Od maleńkości przejawiały wątłe zdrowie oraz wrażliwość na złą pogodę. Według mnie są one klasy biurowej, nie nadając się w ogóle do wystawiania na trudne warunki – wstrząsy, gibanie na boki, potężniejsze kichnięcia zaziębionych podróżnych, gorąc i mróz. Często widać było uszkodzone rzędy i kolumny pikseli, jakieś plamy, migotanie. Zakup bocznych ekranów był nieudany.
– Co?
Na domiar złego są one ostatnio montowane w takich miejscach, że jak człowiek chce stanąć pod oknem i oprzeć się plecami o rurkę, to stuka łepetyną w kant monitora. No chyba, że jest ów człowiek o szczebelek wyższy, to wtedy puka uchem w wyświetlone nazwy przystanków. Niewygodne to to.
A i pierwsze dolegliwości przerodziły się obecnie w pandemię. Okres przydatności do patrzenia najwyraźniej minął, bo jedna sztuka przez drugą prześcigają się w udawaniu trupa, a jeśli nie, to przynajmniej ciężkiej choroby.
Najczęściej szwankuje podświetlenie. Wygląda to tak, że losowa część obrazu ginie w mrokach. Wrażliwsi pasażerowie zaczynają wariować od napięcia i niepewności, czy z ciemności między „Towarową” a „Hallera” co nie wylezie. Inni, widząc enigamtyczne napisy statyczne (tudzież lawinę pozdrowień od bez końca restartującego się Linuxa), uciekają na środek pojazdu, podejrzewając zaawansowaną obecność wirusów w systemach autobusowych. Nierzadko widać cienkie linie drobnych uszkodzeń. Czasami, ale to najrzadziej, na monitor można założyć całun i pogrążyć się we wspomnieniach nad młodością denata, która jednakowoż też świetna nie była. No! chyba czas na interwencję.
– Co?