Jak co roku w Białymstoku ludzie głosują, jak wydać kupę miastowej kasy. Jedni zgłaszają propozycje, inni oddają głosy. Mowa o koncepcie zakamuflowanym pod nazwą „Budżet Obywatelski”. Przyjrzałem się pomysłom ogólnomiejskim. Nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, że spora część zamierzeń zaplanowana była przez nudzących się na okoliczność epidemii urzędników. Oprócz nadmiaru czasu motywację zapewne także mieli. Przypuszczam, że źródło inspiracji biło aż z czwartego piętra przy ul. Słonimskiej, zasilane trwogą na widok finansów placówki.

Zanim przejdę do opisania tematów, o których genezę podejrzewam urzędników miejskich, powiem jedynie, że cały ten Budżet, dla zmyłki nazywany „Obywatelskim”, tyle ma wspólnego z obywatelskością, co Platforma lub Koalicja. Wiadomym mi jest, że po różnych instytucjach łażą dyrektorowie, nawykli do zdobywania pieniędzy z rozmaitych dofinansowań, i proszą pracowników, żeby głosowali na złożone przez nich lub w ich imieniu projekty. Po co z własnych zasobów robić chodniki, parkingi, odprowadzenie deszczówki, kiedy może się uda i NASZA firma będzie miała dość zatrudnionych, żeby przebić INNE firmy? Nędza i zepsucie. Porażka obywatelskości, triumf kombinatorstwa.

Na pewno w niecny sposób na listach znalazł się projekt budowy pomnika Władysława Bartoszewskiego. Jest on złożony przez Tadeusza Truskolaskiego, prezydenta Białegostoku, nawet jeśli na karcie widniało nazwisko figuranta. To sam szef kilka miesięcy temu przedłożył wiernopoddańczym radnym do przegłosowania budowę pomnika, pokazując dokładnie gdzie ma stanąć, żeby widział go zarówno z wieżowca, jak i z pałacyku gościnnego. Na zarzut, że jest epidemia i kasa miejska cierpi niedostatki, zaznaczył, że pieniądze będą pochodziły nie z budżetu miasta, tylko właśnie z budżetu „obywatelskiego”. Wieszczył, że mogą znaleźć się mieszkańcy, którzy będą mieli zbieżne pragnienia z jego marzeniami i stosowny projekt przedstawią pod głosowanie. Traf chciał, że znaleźli się.

Część innych pomysłów również zaspokaja potrzeby magistratu. Dajmy na to budowa kuchni w budynku miejskim. Temat brzmi co prawda „utworzenie kawiarenki”, ale w opisie czytamy, że użytkownicy będą korzystać z własnych produktów spożywczych, a na wyposażeniu będzie zmywarka, ekspres do kawy, czajnik. Nawet jeśli wytłumaczyć to otwartością na wynajem pomieszczeń, to nadal jest to cholerna, urzędowa kuchnia.

Obywatelskie fundusze postanowiono przywłaszczyć jeszcze na dokończenie budowy Muzeum Pamięci Sybiru. Na liście, pod numerem 9, znajduje się „dekoracyjne oświetlenie bryły budynku Muzeum Pamięci Sybiru”. Nie silę się tym razem na podejście wyrozumiałe, usprawiedliwiające i wyobrażające mieszkańców, którzy zainteresowani są iluminacją nowego gmachu. Mam do tego prawo, ponieważ pod numerem 15 jest następna inwestycja okołomuzealna. Muzeum jest z lekka na komunikacyjnym uboczu. Żeby do niego dojechać autem, zwłaszcza autobusem, planowane było od wielu lat wybudowanie ślimaka, żeby można było jechać ul. Sienkiewicza, Wasilkowską, następnie w prawo na Traugutta i dalej zawijasem równolegle do torów nad Wasilkowską. Do wiaduktu trzeba dobudować na górze jezdnię wzdłuż torów. Zapewne dlatego mamy „budowę kładki dostosowanej do ruchu pieszego i rowerowego nad jezdnią, biegnącej nad ul. Wasilkowską”, z ważnym elementem uzasadnienia: „będzie stanowić udogodnienie dla przyszłych inwestycji w tej części miasta”. Twórcy ograniczyli funkcje nadbudowy wiaduktu, ponieważ w innym wypadku przekraczaliby limit kwotowy, ile można wyciągnąć jednorazowo z BO. Ścieżka rowerowa „w tej części miasta” jest przy ul. Wasilkowskiej od strony Muzeum i nie ma takich użytkowników, którzy chcieliby jechać chodnikiem po przeciwnej stronie i przeprawiać kładką. Dla pieszych i rowerzystów potrzebna jest infrastruktura, ale nie po tej stronie, którą zakłada projekt. Są to poza tym projekty na włos bliskie wartością miliona zł, czyli największej kwoty jaką można wyrwać. Na kilometr zajeżdża wyciąganiem pieniędzy na potrzeby inne niż deklarowane. Na dodatek podejrzanie blisko, bo po drugiej stronie torów ulokowany jest kolejny pomysł – odnowienia parku na styku Sienkiewicza i Towarowej. Wygląda na większy plan zagospodarowania Muzeum i otoczenia.

Znajdujemy projekty budowy 20 wiat przystankowych w miejsce zdezelowanych lub nieistniejących. Wiaty co prawda szlachetniejsze niż zwykłe („zielone” i „typu staromiejskiego”), ale poszukiwanie autorów i tak zacząłbym od wywiadu w biurowcu przy ul. Składowej. W końcu BKM także nie najlepiej przędzie w tym roku.

Trzy inne projekty dotyczą wyposażenia antyepidemicznego. Cytuję fragmenty opisu lokalizacji, gdzie miałyby być one realizowane: „departamenty Urzędu Miejskiego”, „pomieszczenia gminne”, „Budynki Urzędu Miejskiego”, „Białostocki Ośrodek Kultury”. Na liście zadań osiedlowych aż roi się od „NNN wolne od bakterii i wirusów” (w miejsce NNN wstaw dowolną szkołę lub przedszkole).

Czytanie listy BO to męczarnia. Nie dlatego, że wszystkie rzeczy są ewidentnie niepotrzebne. Bardziej dlatego, że kiedy wiadomo kto za nimi stoi (myślę też o kilku ominiętych punktach, o których wiem na pewno, że są sterowane przez szefów), to widać, jak wielkie, niepotrzebne oszustwo tkwi za wzniosłymi hasłami partycypacji społecznej. Sami urzędnicy są w stanie przegłosować dowolne projekty (każda z 1300 osób ma 4 głosy). Lepiej byłoby więc, gdyby zlikwidować głosowania, nie robić pokazowych ceregieli, nie mydlić oczu mieszkańcom i rozparcelować pieniądze po instytucjach publicznych jakąś szybszą metodą. My zaś musimy postarać się zmienić władzą na taką, która rozumie nowoczesne trendy rządzenia miastem.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close