Erupcja intelektu w urzędzie miejskim pochłonęła z miejsca 600 tys. zł

Sesja Rady Miasta Białegostoku stała się areną, na której przewspaniały występ dali miejscy urzędnicy z Departamentu Ochrony Środowiska. Pokrótce nakreślmy, jakie przy tej okazji pobili rekordy geniuszu.

Ostatnie zgromadzenie rządzących naszym siołem miało na calu między innymi głosowanie nad „Planem gospodarki niskoemisyjnej dla Miasta Białegostoku” (zapisuję zgodnie z oryginałem, czyli „miasto” z jakiegoś powodu dużą literą. Nie wiem, co to znaczy). Dokument ów, podobnie jak wiele innych szumnych wydawnictw miejskich, jest zbiorem zamierzeń magistratu, tym razem przefiltrowanych pod kątem „cokolwiek, co ma związek ze środowiskiem”. Są tam punkty tak naciągane pod temat, że po uderzeniu grają jak harfa. Wymieńmy jako przykład „budowę dwupoziomowej zajezdni autobusowej” albo „budowę budynku mieszkalnego wielorodzinnego z garażem podziemnym” (?!).

Niech za preludium do opisania wyjątkowej jakości przemyśleń posłuży jeszcze temat „budowa drogi powiatowej ul. ks. J. Popiełuszki w Białymstoku wraz z tunelem nad torami PKP”. Enigmatyczny tunel nad torami przygotowuje nas na cenniejszą perełkę, która mnie osobiście zagotowała ze złości, a której absurd wydobywa się wraz z dokładniejszym wyjaśnieniem. Perełka warta jest 600 tys. zł.

Wśród planów znalazło się postawienie na osiedlach Białegostoku 20 tablic, wskazujących zanieczyszczenie powietrza. Prawda, że brzmi nieszkodliwie?

Trzeba Państwu wiedzieć, że mamy w mieście kilka pokoleń wojowników o czyste powietrze. Pokolenia zmieniają się co kilka lat i podlegają prostej zasadzie. Zauważają problem smogu, rozpoczynają aktywność na tym polu, by z miesiąca na miesiąc popadać w marazm i rezygnację w zderzeniu z postawą władz. Tajemnicą pozostaje, czy uciążliwa orka wynika z celowego uciekania urzędników od tematu, czy z ich głupoty. Nie zmienia to nieprawdopodobnego trudu, który jest udziałem aktywistów. A przecież człowiek ma ograniczoną wytrzymałość. Dlatego jedni po drugich dają za wygraną.

Oddolnym pomysłem były właśnie tablice, wyświetlające aktualne stężenie pyłów i dające szerszemu gronu dostęp do zrozumienia, czym oddychają. Zatem wspomniany wcześniej dokument powinien nas ucieszyć, bo w końcu coś się ruszyło. No to teraz uwaga, proszę o skupienie. Departament Ochrony Środowiska zamierza ustawić w całym mieście 20 tablic, pokazujących aktualne zanieczyszczenie powietrza… które jest w okolicy ul. Warszawskiej i Waszyngtona. Dobrze myślicie. Tablice będą pokazywały, jakie powietrze jest gdzieś indziej, a nie, jakie jest w miejscu, gdzie stoi tablica. Pytam zdziwiony: dlaczego nie odczyty z Gór Świętokrzyskich?!

Białystok otoczony jest wianuszkiem niskich osiedli z dużymi problemami smogowymi. Dotychczas pracujące oficjalne stacje pomiarowe znajdują się poza ich oddziaływaniem. W zeszłym roku raz sprawdzałem, to przy ul. Nowowarszawskiej przekroczenia pyłów dochodziły do 600%, na Pieczurkach zanotowałem 2000% powyżej dopuszczalnej normy, a przy oficjalnych stacjach pomiarowych były na poziomie 20%, czyli pięciokrotnie mniej niż pozwala norma. Zatem przy ul. Nowowarszawskiej powstanie być może tablica za 30 tys. zł, dodająca otuchy kaszlącym, że wszystko jest w porządku, bo pół kilometra dalej oddycha się bez wspomagania tlenem.

Zgaduję, że biurokraci usłyszeli o tablicach i na tej kanwie coś według posiadanych umiejętności wymyślili. Nie przepuszczę okazji, żeby nie podkreślić grzechów urzędu. Jakże typowych. Po pierwsze marnotrawienie zaangażowania społecznego (Białystok „obywatelski” to mit). Jest spora grupka działaczy, którzy wiedzą, jak wygląda czystość powietrza, gdzie spodziewać się szkodliwych poziomów, bo samodzielnie montują czujniki, zbierają dane, wymieniają się informacjami. Wieżowiec przy Słonimskiej jest na nich głuchy.

Po drugie niebywała niemoc w komunikacji między wydziałami urzędu. Straż Miejska od kilku lat robi co sezon po kilkaset pomiarów w terenie, w różnych punktach. Naprawdę nie można oszacować przy ich pomocy mapy zagrożeń smogiem, tylko trzeba czarować tablicami, że jest lepiej niż jest?

Puenta. Co to jest 600 tys. zł? Na osiedlu mam kilka warzywniaków. W dwóch pracują małżeństwa. Jedynie zgaduję ile zarabiają, ale coś mogę przypuszczać po tym jak się noszą i czym jeżdżą. Szybkie, inżynierskie obliczenia sugerują, że obie pary całe życie musiałyby pracować i odprowadzać podatki po to, żeby urzędnicy przy okazji stawiania bezużytecznych tablic całe ich pieniądze wsadzili se psu w… wiadomo gdzie.

(Grzegorz Żochowski, fot. głosowanie radnych za przyjęciem „Planu gospodarki niskoemisyjnej dla Miasta Białegostoku”)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close