Budżet Obywatelski, czyli pieniądze dla rektorów, dyrektorów, proboszczów, prezydenta…

Analiza działania Budżetu Obywatelskiego rokrocznie dostarcza dowodów, jak wielka jest to patologia.

Budżet Obywatelski w Białymstoku działa od 2013 roku. Jest on w teorii sposobem na przeforsowanie pomysłu, którego autorem jest dowolny mieszkaniec, a który powinno sfinansować i zrealizować Miasto. W założeniu budżety obywatelskie mają być instrumentem, którym społeczeństwo jest w stanie zmusić władzę do zrobienia czegoś, czego te nie chcą z własnej woli. Zdarza się bowiem, że rządzący nie wyczuwają dobrze potrzeb, są uprzedzeni do czegoś lub kogoś, nie wiedzą wszystkiego lub bywają zwyczajnie głupi (demokracja promuje popularnych, a nie mądrych).

Białostoczanie piszą więc projekty. Trafiają one następnie pod głosowanie. Pierwsze wrażenie obywatelskości jest zachowane. Przyjrzyjmy się jednak, jak w praktyce wygląda rzeczywistość.

Jednym z etapów Budżetu jest weryfikacja urzędnicza. Na własnym przykładzie mogę zaświadczyć, że budżet obywatelski w wydaniu białostockim jest w stanie zablokować niemiłych sobie pomysłodawców. W 2013 składałem projekt budowy podziemnych zbiorników na deszczówkę. Został „uwalony”, bo to „nie jest zadanie własne gminy”. Po kilku latach wybudowano kilka podziemnych zbiorników na deszczówkę i teraz Miasto się nimi chwali. Wnioskowałem, o załatwianie przez pracowników magistratu spraw urzędowych za mieszkańców. Nie dało się. Następnie, żeby udowodnić, że się da, przez rok utrzymywałem taką usługę na zasadach komercyjnych. Kilka lat temu prosiłem o namalowanie na chodnikach wokół przystanków znaków zakazu palenia. Nie, bo „będą nietrwałe i za drogie w utrzymaniu”. Pamiętacie, że niedawno wymalowano napisy na przejściach, żeby się ludzie nie patrzyli w smartfony? Nagle farba zyskała na trwałości i staniała! Z tego, co mi wiadomo, nie jestem jedynym przypadkiem blokowania postulatów ludzi, mających czelność krytykować pracę urzędu i jego władz.

Przywołuję rok 2013. Jeśli dobrze pamiętam, 25% wszystkich dopuszczonych wówczas pomysłów pochodziło od radnych miejskich, a 50% wygranych było właśnie ich wnioskami. Nie wiem, czy wyczuwacie Państwo szalone nieporozumienie, które się za tym kryje. Radni mają możliwość forsowania czegokolwiek, bo dysponują narzędziami władzy. Jeśli zdobędą większość głosów w radzie, są w stanie zbudować kosmodrom na korbkę. Dlaczego niektórzy nie są w stanie zdobyć większości dla najdoskonalszych nawet koncepcji, jest przykładem innego nowotworu, który w tym artykule pominę.

Tymczasem schorzenie wieku wczesnego odradza się. Niedawno zakończyło się głosowanie, w którym za kilkoma projektami ponownie stali radni. Henryk Dębowski zachęcał do głosowania na „jego” przejście dla pieszych, Jowita Chudzik na „jej” psie wybiegi. Może i ktoś jeszcze, ale – oto następna zaraza – Miasto nie informuje, kto jest autorem zgłoszonych wniosków. Ci dwoje sami się przyznali. Moje zdanie jest takie, że Budżet Obywatelski nie powinien być narzędziem realizacji obietnic wyborczych (casus Chudzik) i robienia sobie kampanii!

Nie wiemy, kto składa projekty. Jest to tajne, a więc wiele można naszachraić. Mimo tego wiem na pewno, że autorami faktycznymi często są: szkoły, przedszkola, uczelnie, firmy, parafie, a po zachęcającym zamachu na budżet przez pana Truskolaskiego, wydaje się, że także ośmielili się sami URZĘDNICY! Brak transparentności zaowocował tym, że tajemniczy mieszkańcy zechcieli doposażyć Straż Miejską w samochody elektryczne, że kilka projektów w zeszłym roku nagle skumulowało się wokół kończonej inwestycji Muzeum Sybiru, kilka skupiło się na stawianiu przystanków autobusowych, akurat na fali częściowej wymiany realizowanej przez BKM itp. Wygląda to na taktykę „a nuż uda się ugrać swoje i nie nadszarpnąć własnej puli pieniędzy”.

Z chęcią przypomnę, że prezydent Truskolaski kilka miesięcy przed głosowaniem wygadał się, że chce postawić pomnik swojego kolegi, finansowany z pieniędzy budżetu obywatelskiego. No i jego zamysł trafił pod głosowanie. Kto zgłosił? Nie wiemy, ale nietrudno domyślić się, że podstawiony figurant albo i sam szef.

Pozostaje jeszcze do wyraźnego powiedzenia, jak wygląda wybór tematów, na które ludzie głosują. Ano dowiadują się o tym między innymi od swoich przełożonych. W szkołach, na uczelniach, w firmach, w kościołach, a możliwe, że i w wieżowcu przy Słonimskiej dystrybuowane są delikatne sugestie i uzasadnione zachęty.

De facto w budżecie obywatelskim w szranki o pieniądz stają ukryci za parawanem obywatelskości dyrektorzy, szefowie, rektorzy, dziekani, proboszczowie, kierownicy departamentów. Kto ma więcej ludzi pod sobą, ten zapewni ulgę swojemu budżetowi.

Reszta w większości jest rzeczami, o które mieszkańcy nie mogą doprosić się w zwykły sposób, a które są psim obowiązkiem Miasta.

(Grzegorz Żochowski, fot: FB radnej Jowity Chudzik)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close