BKM to dziady

Z okazji zwołanej w trybie pilnym sesji białostockiej rady miasta, podczas której przewidziano podwyżkę cen biletów komunikacji miejskiej, zajrzyjmy zgłaszającym roszczenia we wstydliwe zakątki. Zaczniemy od pewnej historyjki.

Małżonka zmuszona została do wymiany Karty Miejskiej, bo w głowach władz BKM powstała paranoja, że po dekadzie i dniu karta… spontanicznie psuje się, albo może zdjęcie na odwrocie blaknie za bardzo. Coś im tam w każdym razie nie pasowało. Elektroniczny nośnik, którego trwałość producent deklaruje na sto lat, należało wyrzucić i wyrobić nowy.

Koniec końców ona, jak i sto tysięcy innych użytkowników, musiała kartę wymienić. Podporządkowali się kaprysowi, którego źródła upatruję w nieznanej nauce anomalii, zasiedziałej się przy ulicy Składowej. Klienci mogli ewentualnie kupić samochód i przerzucić się na własny transport.

Karta imienna musi być ze zdjęciem, więc sto tysięcy ludzi udawało się do fotografów lub przeszukiwało domowe albumy, żeby coś wynaleźć. Wybranka nagrała swoją podobiznę na pendrive’a, bo miała w wersji elektronicznej, i śmiało poszła po nową kartę.

– Z pamięci USB nie odczytamy – dowiedziała się przy okienku. – Musi być papierowa fotografia, albo proszę wysłać mailem.

Czuję się winny, że wprowadziłem ją na minę, bo kiedy sam traciłem nerwy na wyrabianie nowej karty, to u mnie dało się zaczytać plik na miejscu. Co prawda kobieta musiała wspiąć się na palce, zrobić mostek nad monitorem, sięgnąć koniuszkami palców na tył komputera, wyciągnąć jakiś kabelek ze słowami „na razie to odłączymy” i wetknąć przyniesioną pamięć – ale nie kazała maszerować do domu i wysyłać maila.

W Warszawie na przykład da się zrobić i przesłać na miejscu selfie z telefonu. Nie byłoby chyba strasznym obciążeniem, gdyby nad okienkiem zamontować kamerkę i na życzenie na miejscu uwieczniać klienta. O ile zdjęcie jest do czegokolwiek potrzebne, bo od początku istnienia Karty Miejskiej nikt mi się na zdjęcie nie przyglądał. Nie mógł, bo po krótkim czasie farba zeszła razem z gratisową folią.

W oczy kłuje absolutne, żenujące nieprzygotowanie operatora do wyjścia naprzeciw pasażerom i XXI wiekowi. W tym stanie tkwi zresztą dotąd. Głuchy i nieczuły na wezwania Adama Andruszkiewicza, że da Miastu rozwiązania, żeby te zorganizowało wymianę kart przez internet. Nie, do dzisiaj trzeba dymać grzecznie do punktu, najlepiej z fotką włożoną do portfela, wypełnić jakieś papiery, popodpisywać, bo inaczej BKM nie będzie łaskawe wykonywać usługi przewozowej i brać pieniędzy za miesięczne.

Rozumiem sytuację, kiedy pasażer traktowany jest jak podmiot. Kiedy jest szanowany, zadbany jako źródło dochodów firmy. Jeżeli wtedy będzie potrzeba podwyżki – w porządku. Ale to, co się tam w tych głowach kolebie, to jest kpina. Na komercyjnym rynku BKM jawi się jak biurokratyczny, postkomunistyczny relikt. Obciążony trzema zarządami trzech spółek i samego BKM-u. Urządzony nielogicznie, strukturalnie niezdolny do zdobywania pasażerów, zabezpieczony w termosie przed ryzykiem konkurencji. Ciepła klucha.

W uzasadnieniu do podwyżki czytamy też ukryte kłamstwo. Jednym z powodów mają być „niezrozumiałe decyzje centralnych organów władzy, administracyjnie ograniczające dostęp do środków publicznego transportu”. Jest to nawiązanie do obostrzeń covidowych. Prawda jest taka, że nikt, kto czekał na autobus, nie liczył ile jest osób, tylko wsiadał.

Nie było nikogo, kto zostałby pozbawiony możliwości jazdy i w związku z tym BKM nie stracił ani grosza. Być może mniej było ludzi na przystanku, ponieważ Truskolaski nawoływał „zostańcie w domach!”. Na pasażerów, którzy Truskolaskiego nie słuchali, ograniczenia rządowe nie oddziaływały. Chcieli, to jechali i płacili za przejazd.

Przy okazji wspomnę, że idiotyzmy były domeną nie tylko rządu. BKM na ten przykład wprowadziło zasadę, a prezydent jej bronił, że w autobusie czynnych jest tylko dwoje drzwi i jest nakaz wsiadania jednymi i wysiadania drugimi.

Ani władze miasta, ani BKM-u w mojej opinii nie mają głowy do prowadzenia czegokolwiek, gdzie trzeba zdobywać pieniądze od klientów (czyli biznesu). Nauczeni są zdobywać w razie potrzeby pieniądze wyłącznie z budżetu i dopóki nie wymieni się ich na kogoś mądrzejszego, obciążenia miejskiej kasy będą rosły, w tempie dużo szybszym niż konieczne.

(Grzegorz Żochowski)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close