Znów pierwsze miejsce! Białystok ogólnopolskim rekordzistą

Myślę, że nie tylko mnie rozpiera duma, kiedy Białystok zajmuje w czymś pierwsze miejsce. Jest nas na pewno więcej. Okazuje się, że znów mamy powód do fety. Odkryłem, że w żadnym innym mieście, żadna inna komunikacja publiczna nie znęca się nad użytkownikami biletów papierowych tak, jak białostocka.

Laur zwycięstwa należy się przede wszystkim dyrektorowi BKM Bogusławowi Prokopowi. Czuję, że chętnych do spicia pianki będzie więcej, ale bez przepychanek proszę! W kolejce zaraz ustawi się na pewno wiceprezydent odpowiedzialny za BKM, Zbigniew Nikitorowicz. Powie, że całym sercem i skromnymi umiejętnościami oratorskimi wspierał ostatnie dwie podwyżki. Radni Koalicji Obywatelskiej, wzburzeni przypisywaniem sobie zasług zakrzykną „a kto to przegłosował, jak nie my?”. Niemniej jestem zdania, że ojcem, pomysłodawcą i geniuszem, stojącym za wyczynem jest wyłącznie pan Prokop.

Mamy w Białymstoku dwie ceny za takie same bilety. Jedną za tradycyjne, drugą za elektroniczne. Przejrzałem cenniki komunikacji publicznej we wszystkich miastach wojewódzkich i paru mniejszych i natknięcie się w ogóle na zwrot „bilet papierowy” w cenniku jest niesłychaną rzadkością (zwykle jest po prostu „bilet”), co już czyni nas społecznością wyjątkową.

W Poznaniu, Kielcach i Zielonej Górze rozróżnienie znajdziemy, ale nie sposób porównać cen biletów wydrukowanych i elektronicznych, bo służą do czego innego. Elektronicznymi można płacić za liczbę przejechanych przystanków. Jedziesz jeden, płacisz za jeden, jedziesz dwadzieścia, płacisz za dwadzieścia, z miłymi zniżkami na każdym kolejny. Czasami cena spada do 4 groszy za przystanek.

W Gorzowie Wielkopolskim niskie nominały są w takiej samej cenie. Różnica uwidacznia się dopiero od biletów 7-dniowych. Papierek jest zawsze droższy o 11% od biletu wirtualnego.

W Wejherowie jednoprzejazdowe kartoniki pełnopłatne są droższe o 4,3% (4,8 zł) od „nowoczesnych” (4,60 zł), w Olsztynie o 17,6% (4 zł względem 3,40 zł), w Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii o maksymalnie 15% (4,6 zł do 4 zł), na terenie Metropolitalnego Związku Komunikacyjnego Zatoki Gdańskiej o 8,7% (5 zł do 4,6 zł).

Jedynie Gdańska jako Gdańska nie rozszyfrowałem. Oferta przejazdów na terenie miasta Wałęsy nawiązuje formą do słynnej rzeźby Grupa Laokoona. Z doniesień prasowych wynikało, że elektroniczny ma być tańszy, z uchwały tamtejszej rady miasta nie wynika żadna różnica, a z porównania ceny oficjalnej z ceną w aplikacji… wychodzi, że papierki są tańsze. Ale nie sposób tego porównać bez zrobienia doktoratu, bo lista wyjątków, obejść, skrótów i przerzutek jest tam niezliczona.

– No i z czym do ludzi? – pytam. W Białymstoku po ostatniej podwyżce kasujący zwykłe bilety są karani ceną o 25% wyższą (5 zł do 4 zł), a wcześniej było to 33% (4 zł do 3 zł). Nie da się różnicy wytłumaczyć względami ekonomicznymi. Wydrukowanie biletu kosztuje w okolicy jednego grosza, a dystrybucja zabiera maksymalnie 8,6% ceny. Wszystko, co powyżej 9% jest fantazją niewzruszonego, zabezpieczonego przed konkurencją monopolisty.

W ramach podziękowania za triumf mam dla markiza de Sade ze Składowej, nienawidzącego handlowania biletami, serdeczną niespodziankę. Proszę, żeby do wachlarza doznań i laurek przyjął jeszcze kopię listu, który skierowałem do Rzecznika Praw Obywatelskich z wnioskiem o przyjrzenie się urzędowej dyskryminacji.

(Grzegorz Żochowski)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close