Komunikacyjni czarodzieje

Podczas gorących próżnych dyskusji nad podwyżkami cen biletów komunikacji miejskiej w Białymstoku (wiadomo było i bez niej, kto będzie za, kto przeciw, ciekawiło mnie tylko, jakie zostaną powymyślane argumenty), głos zabrał także dyrektor BKM, demonstrując fajowość biletów „elektronicznych”. Podszedł wziął on do przytachanego na obrady kasownika, przyłożył Kartę Miejską i wtedy zdumionym radnym dało się słyszeć piknięcie. Łaaaał! – szmer podziwu przeszedł po sali. – Tak prosto kupuje się bilety w XXI wieku w naszym mieście – nonszalancko skwitował dyrektor.

Uznano bowiem, że bilet elektroniczny powinien wyprzeć papierowy. Właściwie to jedna osoba ustaliła, a reszta nie ma bladego pojęcia o temacie, więc potakuje. Pisałem o tym, piszę teraz i będę w przyszłości, że nie wybrano ani dobrego momentu, ani stylu, żeby ów plan wprowadzić w życie. Styl jest taki, że robi się to siłą, ustalając cenę papierka na ponad 30% większą niż biletu kupowanego z karty.

Mimo że część radnych przyznaje się do poruszania autobusami, najwyraźniej słodki głos z mównicy omotał ich umysły i niezdolni byli do polemiki. Między innymi dlatego boleję, że rzadko jestem w stanie oglądać transmisje na żywo, oraz że nie ma kanału, którym można na bieżąco komunikować się z radnymi. Poprosiłbym wówczas, żeby wielki czarodziej pokazał następującą sztuczkę. Żeby z karty miejskiej kupił dwa bilety: sobie i dziecku, ale żeby on jechał do drugiej strefy, a dziecko wysiadło w pierwszej. Jestem ciekaw ile czasu pan Prokop przyglądałby się kasownikowi i kombinował jakiej magii użyć. Ostatecznie musiałby zastosować magię makaronu na uszy, bo w taki sposób biletu elektronicznego kupić się nie da. Nie jest to jedyny mankament białostockiego systemu, który, gdy zlikwiduje się bilety papierowe, będzie dla części podróżnych przyczynkiem do wcześniejszego rozpoczęcia farbowania włosów i tuszowania siwizny. System sprzedaży biletów elektronicznych uznaję za kiepski, bo skupia się tylko na przypadkach większościowych, stawiając bariery w sytuacjach nieszablonowych. Jest też sprzeczny z propagowaną przeze mnie ideą beztroski w posługiwaniu się transportem publicznym.

Tymczasem BUM! – w Bielsku Podlaskim autobusami jeździ się za darmo! Podniósł się triumfalny wisk entuzjastów bezpłatnej komunikacji, aż w uszach dzwoni. Pan burmistrz uznał, że mniej będzie w mieścinie samochodów i zyska środowisko, jeśli nie trzeba będzie płacić za przejazd autobusami. Głównym bodźcem miała być właśnie ochrona środowiska. Nie wiem ile czasu i ile przykładów trzeba przeanalizować, żeby się z popularną głupotą rozprawić. Nigdzie to tak nie działa! W Białymstoku są ujęcia darmowej wody: czy ktoś kiedyś widział, żeby stały przy nich kolejki, bo za darmo? Kiedy nie ma popytu na publiczną wodę lub publiczne przejazdy, to nie ma znaczenia cena. Durnie zamiast tworzyć otoczenie do wzbudzania popytu, ograniczają sobie dochody, bo nie znają innych metod, poza skuteczną w handlu, że im niższa cena, tym lepiej się coś sprzedaje.

W Bielsku Podlaskim następne lata będą wyglądały następująco. Liczba samochodów nadal będzie rosła, ale także przybywało będzie pasażerów. Kto jeździł rowerem, kto chodził piechotą lub miał obiekcje przed częstymi podróżami, bez skrupułów wsiądzie do autobusu, dbając, żeby pojazd był należycie dociążony i więcej palił. Kiedy jednak przyjdzie do rozliczeń władzy, do wiadomości publicznej trafią gorące zachwyty, jak dobry był to pomysł, bo chętnych na usługi komunikacyjne jest coraz więcej.

Liczba samochodów osobowych w gminie Bełchatów. Pionowa kreska oznacza moment wprowadzenia bezpłatnej komunikacji publicznej
Liczba samochodów osobowych w gminie Lubin. Pionowa kreska oznacza moment wprowadzenia bezpłatnej komunikacji publicznej

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close