Parytety dla każdej kobiety

Postęp w świecie jest wyraźnie widoczny. W tym w świecie kobiet. Nie tylko w łatwej do zobaczenia sferze materialnej: coraz bardziej wyciągnięte, czarne jak sadza kreski koło oczu, japano-mangotwórcze szare cienie na policzkach, domalowane dostojne brwi jak u złoczyńców w niemym kinie, maszynowo podarta odzież, żeby nie trzeba było czekać na zniszczenie, tylko od razu wymieniać ubrania na wciąż nowsze, buty na grubaśnych podeszwach, upodabniające nogi do dwóch młotów stoczniowych. To są tylko drobne oznaki rosnącego luksusu. Tyle, że życie nie kończy się na sprawach ciała. Również powstało wiele organizacji zatroskanych o pozycję społeczną niewiast, żeby nie spotkała je krzywda wykorzystania.

Jedną ze zwycięskich akcji feministycznych działaczek było wprowadzenie parytetów na listach wyborczych. Nawet jeśliby Partia Męskiego Prymatu chciała przejąć władzę, musi wcześniej wystawić kandydatów, wśród których nie mniej niż trzecia część należeć będzie do płci uciemiężonej i nie mniej niż jedna trzecia do płci ciemiężącej. Nie chcę definiować, która to która (jestem żonaty i mogę mieć zdanie niekoniecznie pasujące do modnych trendów), każdy uzupełni sobie sam. Feministkom chodziło o to, że panie z nie wiadomo jakiego powodu średnio zarabiają mniej i jest ich z niewiadomego powodu mniej w różnych zawodach – wymienię choćby kierowców śmieciarek, kosiarzy trawników, dyrygujących ruchem na budowach dróg, menadżerów, prezesów zarządu. Słusznie, dlaczego godzić się na nierówność?! Stąd już nabiera dojrzałych barw pomysł, aby parytety wdrożyć w pracy zawodowej. Na początek aktywistki proponują skromne posunięcie, żeby ustalić minimalny udział pań na stanowiskach na razie menadżerskich i prezesów zarządów, a później się zobaczy.

Kłamcą będzie ten, kto zacznie się buntować i zaprotestuje, że to wszystko bzdura. Wcale nie, badania wyraźnie pokazują, że faktycznie średnio kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni. Nie pozostaje więc nic innego, niż poprzeć środowiska kobiecych związków zawodowych, czyli feministki.

Jednak funkcjonariuszki prokobiecych partii i ugrupowań skończyły czytanie książki naukowej za wcześnie. Książka naukowa ma bowiem dalsze, mroczne rozdziały. Mianowicie badacze wykazują niezbicie, że niesprawiedliwość nie kończy się na płci, a co za tym idzie działania równościowe należy rozszerzyć. Badacze twierdzą, że w każdej kulturze i kraju więcej zarabiają i szybciej awansują kobiety uznawane za atrakcyjne, mniej są w stanie zwojować brzydale.

Aż się prosi, żeby zastosować sprawdzoną metodę ratowania równouprawnienia i uruchomić parytety. Zatem w wyborach do sejmu kobiety powinny zajmować co najmniej 33% miejsc, z czego powiedzmy że połowa niech przypada na kobiety, które nikomu nie będą się podobały. Każdy, kogo serce otula życiodajny tłuszcz komunizmu, powinien rozejrzeć się wokół siebie, czy przypadkiem sam nie odtrącił jakiegoś kopciuszka. Poszukajcie siostry towarzyszki, zbierzcie: białogłowy z czarnym zębem, kołtunem na głowie, przeraźliwym wytrzeszczem, dolną wargą zaczepiającą za nos przy próbie gwizdnięcia, krzaczastą brodą, zbierzcie je, wydrukujcie na plakatach i noście podczas manifestacji, domagając parytetów i dla nich. Ja nic nie mogę, ale dzięki wam społeczeństwo się przebudzi!

Wierzę, że feministki, dysponując wielowiekowym doświadczeniem w walce o równość, odnajdą w swoim gronie nieatrakcyjne panie bez trudu i zaraz przeliczą, ile z nich jest już we władzach feministycznych, a ile trzeba jeszcze dokooptować.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close