Prowincja jest w nas

Śmiałem się swego czasu z nazwy nagrody fundowanej przez Miasto. Według mnie wykazuje ona pewne cechy zaściankowych kompleksów, bo niby w jakim celu w urzędzie miejskim w XXI wieku używać łaciny? Czy ma wskazywać na pozornie wyższą jakość i dbałość o finezję? Trudno powiedzieć, bo kapituła „Urbi Meritus – Zasłużony Miastu” nie cacka się detalicznie, tylko nagradza hurtowo. W tym roku wręczyła 17 medali.

Wróciłem do tematu przy okazji nadania owego łacińskiego wyróżnienia dla pani, która zafundowała różowe jajowody u wlotu do ul. Kilińskiego. Anatomiczne skojarzenie okazuje się częste wśród damskiej części komentujących, zwłaszcza jeśli widzą zdjęcia figury zrobione z drona.

Nie jest to jednak opinia powszechna. Ponieważ nikt nie rozumie symboliki dzieła, spora część mieszkańców chwali je na wszelki wypadek, żeby nie zdradzić się z rozterkami i nie wyjść na durni. Za takimi postawami niewykluczone, że kryją się również kompleksy i strach przed wyrażaniem zdania oraz oceną otoczenia.

Problemy z sobą diagnozuję bardzo często u liberałów, chętnych do używania wobec rozmaitej sztuki określeń „odważne”, „śmiałe”, „ponadczasowe”, „nowatorskie”. Dzieje się tak nierzadko wówczas, kiedy są skonfrontowani z czymś o charakterze wyjątkowo prymitywnym, jak choćby głośna swego czasu wystawa w Arsenale „Na początku był czyn”. Perełką „czynu” stało się wiekopomne graffiti, prezentujące zrobionych prostą kreską gołych facetów w różnych zboczonych pozach i hasła, przypomnę najłagodniejsze: „jak złapiemy wydymiemy”. Dla nich było to strasznie oświecone, godne pochwały i wymagające zajadłej obrony przed krytyką ludzi kulturalnych. Kiedy czują się zdezorientowani, odruchowo chwalą, bo nie wiedzą, jak inaczej się zachować.

Osobiście uważam, że w jajowodach przy Kilińskiego najciekawszy jest nietuzinkowy kolor i nic poza tym, i nic powyżej „ciekawy”. Zadaję sobie na razie teoretyczne pytanie, czy gołębie polubią różowy pierścień i twarze. Jeśli tak, warto rozważyć przeniesienie monumentu trochę w bok lub parasolek nad rzeźbę.

Wracając do łaciny, odkryłem, że Urząd Miejski w Białymstoku wydaje elektroniczny biuletyn dla pedagogów, a z treści wnioskuję, że i dla uczniów. Kwartalnik nazywa się „Traditio et Modernitas” i samym brzmieniem tytułu powala maluczkich na kolana. Co kryje się za szumnym nagłówkiem?

W pierwszym numerze czytamy zaanonsowanie się „celem jest przekazywanie najważniejszych informacji dotyczących białostockiej oświaty, w której bardzo wiele się dzieje”. Sprawdzamy, co działo się w oświacie według pierwszego numeru. Na 9 stronach czytamy między innymi o „organizacji polskiego szkolnictwa w latach 1915-1916”, w dziale „sławne postacie związane z Białymstokiem” poznajemy Piłsudskiego (chyba jakiś nowy, bo nie kojarzę z kuratorium), które miejsce ma nasze miasto w rankingu „Miejsca Edukacyjnych Szans” oraz informacje o naborach do szkół, które można kliknąć i przenieść się na dedykowaną stronę internetową, bo w okólniku zabrakło już miejsca.

Z kolei przedostatni numer (w trakcie pisania felietonu ukazał się nowszy, ale nie czytałem go jeszcze) przybliża nam nowinkę o upaństwowieniu polskich gimnazjów w latach 1919-1932, przekazuje życzenia wielkanocne, chwali się pierwszym miejscem w Indeksie Zdrowych Miast w kategorii „edukacja mieszkańców”, ogłasza pomoc UNICEF-u dla Ukraińców, rozpływa nad Łukaszem, który został najlepszym dekarzem w jakimś tam konkursie i zawiera parę innych, raczej banalnych relacji kronikarskich. Próbuje także przybliżyć „postać związaną z Białymstokiem”, czyli Lecha Wałęsę.

Całe szczęście, że jest pisemko. Nauczyciele wiedzą dzięki niemu, co było. Inaczej nie dowiedzieliby się, bo skąd? My za to wiemy, jak znamienitych mamy panów, skoro takie z nich traditiony i modernitasy.

(Grzegorz Żochowski, il. nagłówek kwartalnika Traditio et Modernitas. fot. Urząd Miejski w Białymstoku)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close