Sprawdzony sposób na podniesienie podatków (bez podnoszenia podatków)

W przypadkowo oglądniętym programie o Japonii wystąpiła japońska pani Asia, niczym nie wyróżniająca się starsza Japonka. Pani Asia zawodowo zajmuje się lepieniem japońskich pierogów. W japońskiej papu-budzie przy japońskiej stacji PKP lepi i sprzedaje japońskie pierogi. Kobiecina na pytanie o cenę japońskich pierogów wyjawiła do kamery konkretną liczbę, ale nie ona jest ważna, istotne co dodała: „cena jest taka sama od początku papu-budy, czyli od 30 lat”.

Wyobrażacie sobie, żeby u nas przez 30 lat nie rosły ceny?! Zaskoczony szybko odnalazłem wykres inflacji w kraju samurajów, no i zgadza się, raz na plusie, raz na minusie, ale wskaźnik trzyma się jedną ręką zera i od niechcenia przeskakuje od czasu do czasu to tu, to tam.

Często stykałem się z przekonywaniem, że rozwój gospodarczy możliwy jest wyłącznie przy dodatniej inflacji i w tym zdaje się większość z nas dopatruje wytłumaczenia władz znad Wisły do napędzania wzrostu cen, ale pani Asia zbija z pantałyku. Okazało się, że warunek nie jest niezbędny.

Zapytajmy zatem – skąd ta ciągota rządzącego na poziomie centralnym PiS-u, żeby ceny były coraz wyższe? Odpowiedź kryje się w dość prostych mechanizmach. Weźmy za przykład uposażenia pracownicze.

Agresywne podnoszenie płacy minimalnej, ale także Pracownicze Plany Kapitałowe sprawiają, że rośnie liczbowo konieczny do zapłacenia podatek. Wyższe płace, to wyższe podatki od dochodu pracowników. Wyższe płace, to także wyższe ceny, bo trzeba zarobić na wyższe płace. Wyższe ceny, to wyższy VAT oraz podatek dochodowy. Widać, że różnymi drogami więcej pieniędzy spływa do Skarbu Państwa. Państwo zarabia mniej więcej podobnie, bo co prawda więcej ma pieniędzy, ale kupić może tyle samo, gdyż spada wartość pieniądza. Ale jednocześnie realnie maleją koszty rządzenia, ponieważ spora część świadczeń nie jest rewaloryzowana co roku, a jeśli nawet, to niekoniecznie według poziomu realnej inflacji. Przyznam, że wstrzymywałem się z publikacją niniejszego artykułu po zapowiedziach rządu, że będzie na potęgę rewaloryzował. Otuchy dodał mi pan Tomasz Wróblewski, ponieważ okazało się, że nie tylko ja widzę problem w taki sam sposób.

Szybko przeliczyłem i obecnie 500+ ma wartość nabywczą 450 zł z czasu, kiedy je wprowadzano. Zatem dzięki inflacji, o równowartość 50 zł na drugie i kolejne dziecko spadło faktyczne obciążenie budżetu sztandarowym programem wyborczym PiS. 500+ i cały wachlarz innych socjalizmów nie rośnie, rosną za to wpływy do budżetu. Widać, że jest skąd czerpać na nowe obietnice. Wystarczy, że za dotychczasowe obiecanki ich biorcy będą mogli coraz mniej kupić, mimo że kwota pozostaje niezmienna.

Inflacja jest zatem sposobem na sekretne odebranie dóbr od tych, którzy dostają niewaloryzowane świadczenia oraz pracowników budżetówki, którzy nie doproszą się podwyżek, dopóki nie zrobią strajku.

Jest jeszcze przynajmniej jeden mechanizm, który działa na korzyść Państwa. Wraz z podnoszeniem płacy minimalnej firmy nie natychmiast podnoszą ceny. Nie pozwala im na to konkurencja. Potrzebują czasu na skalkulowanie i próby zwiększenia sprzedaży. Miesiącami płacą powiększone podatki, wyższe wynagrodzenia, ale sami mniej zarabiają, z nadzieją, że w obliczu rywalizacji znajdą metodę na większy dochód bez windowania cen (utraty kupujących). Pierwsze 2 lata rządów PiS to wyrzeczenia biznesu. Dopiero po tym czasie pojawiła się desperacja i rozpoczęło bezwzględne obciążanie kosztami klientów. Przypuszczam, że obecnie najwięcej tracić będą więc zwykli ludzie.

Gdyby wszystko, co Państwo wypłaca mieszkańcom było aktualizowane co roku, dodatki pogrzebowe, pensje w budżetówce, emerytury, i cały przebogaty bukiet przejawów socjalnej ofiarności, dokładnie tak jak dyktuje inflacja, zaraz nastąpiłaby zdrowa reakcja władz i ceny natychmiast stanęłyby w miejscu.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close