Potworni kandydaci

Jest część polityków, których żal mi krytykować. Wyróżniają się na tle średniej, są aktywni, mają opanowane pojedyncze zagadnienia życia publicznego. Nie znaczy, że są świetni! Jeśliby ktoś czuł się zanadto doskonały, proszę udać się do pierwszego lepszego reprezentanta ludu, a wad dostanie garściami. Uważam polską politykę za obraz trochę jak z Dantego, trochę jak Andersena (z tych bardziej okrutnych bajek). Mimo wszystko żal mi tych, co cokolwiek robią pożytecznego i szczędzę na nich pomyj, skrapiając tylko od święta, powiedzmy od Prima Aprilisu. Ale są pewne obchody, kiedy nerwy potrafią przeważyć opanowanie i uczciwość osądów. To kampania wyborcza. Pięści się zaciskają i nie bacząc na owe wyjątki po pysku dostaje cały stan.

Okazuje się wówczas, że skądś biorą się anonimowe maski, obleczone w zadziwiająco nieprzeniknioną i nie do przedarcia na wylot powagę, w oznaki zaangażowania, waleczność, ujmujące uśmiechami, czarujące, kulturalne, w końcu: anielsko zatroskane. Te miny wyglądają jak autentyk! Wbijam wzrok do bólu i nie widzę szwów, zamków, łączeń. Doprowadza mnie to do szaleństwa. Wiem, że za maskami nie ma nic szlachetnego, po drugiej stronie kryje się jakiś demon, coś nieprawdziwego, coś czego nie sposób zrozumieć i zobaczyć, ale przeczucie podpowiada, że jest wstrętne i fałszywe, a my jesteśmy bez skrupułów wabieni w pułapkę.

Kiedy tylko objawia się data jakichkolwiek wyborów, wyłażą jak spod ziemi trupy, których znaków aktywności nie doświadczaliśmy latami, pokrywają ciało pomadami, obsypują pudrem, malują dla nabrania żywych kolorów, ugniatają w ludzkie kształty i ogłaszają gdzie się da krótkotrwałe, doprowadzone do szczytów intensywności powaby. Przedsiębiorstwa czarowania dbają, żeby elektryczne aureole nie wyłączyły się przed czasem, nie zdemaskowały dziadów, żeby te mogły dotrwać do głosowania, które z powrotem cofa przedziwny czar. Przegrani przebierańcy rozgarniają wówczas żwir pod sobą, zagrzebują z powrotem w ziemi i oddają ponownie bezwartościowemu gniciu. Odpoczywają, aż usłyszą następne hasło do powstania.

Czas publicznego obnoszenia przepełniony jest kłamstwami. Perfumowany oddech, perfumowane słowa tuszują wylewaną substancję, w której, jeśli ktoś dość długo przygląda się funkcjonowaniu straszydeł i rozszyfrował zasady władzy, dopiero rozpoznaje wymiociny. Tylko wtedy widać, jak ochlustywani jesteśmy zaczarowanym szambem, jak niską wartość mamy w oczach wygłodniałych zombie, jak bardzo są chętni wykorzystać nasze słabości. Jak szatańsko obiecają nam wszystko, czego najmniejszy cień pragnienia odczytają w naszych oczach. Byle byśmy tylko uwierzyli im na ten jeden jedyny wyjątkowy moment. Bylebyśmy pamiętali o nich w sekundzie, w której na kartce skrzyżujemy dwie niewielkie kreseczki. Zupełnie nieznana jest im ludzka przyjaźń i dbanie o relacje w innym czasie niż podczas Obchodów.

Winą za ożywianie nieboszczyków i festiwal potwornych przebierańców obarczam czystą demokrację. Zasada, że wygrywa ten, kto się najbardziej przypodoba i zdobędzie największą popularność jest nieetyczna i toksyczna. Motywuje do kłamstw. To ona sprawia, że na każdym szczeblu władzy zasiadają sezonowi magicy, znamienici aktorzy, a w rzeczywistości próchniejące truchła.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Close